Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek pójdę zbierać pieniądze do puszki, nie dlatego, że jestem jakiś zły czy leniwy – po prostu się nie układało i nie było z kim. Gdy dwa dni wcześniej Tytus zadzwonił, że da się coś na szybko ogarnąć – zgodziłem się. Muszę przyznać, że to najfajniejsza przygoda od dawien dawna i że mam przecudownych przyjaciół. I co że wyszedłem jak nieśmiała dziewczynka.
Ale w ogóle nie o tym – o ludziach. Ludzie dzielą się na dwie grupy, na tych którzy rozumieją zabawę i wrzucają nawet po 10 groszy, byleby tylko coś dać (mimo, że Madzi trafiła się i stówka), oraz na ludzi, którzy wręcz udają, że dali, albo ignorują wolontariuszy nawet nie mówiąc „pocałuj mnie w dupę”. Wiecie, wydaje nam się, iż byliśmy cudowni i mili – niech za przykład posłuży fakt, że mieliśmy lizaki dla dzieci które wrzuciły nam coś do puszek.
No i jeszcze pojawiło się pełno internetowych hejterów Owsiaka, chciałbym zauważyć, że na ulicy nikt w twarz nam nic nie zarzucił, więc skoro nie macie jaj tego zrobić prosto w oczy, to obciągnijcie nam internetowego kutasa. Nie trzeba dawać – absolutnie do tego nie zmuszam. Ale proszę zamknąć pizdy – idąc ulicą też plujecie na każdy plakat fundacji z chorym dzieckiem na zdjęciu?
Sądzę, że nie.
A wszystkim miłym osobom, które nawet gdy nie miały pieniędzy dostawały od nas serduszko na dobrą drogę – bardzo serdecznie dziękuję!
[edit] Bo mi się przypomniało.Jakichś chłopak zrobił sobie z nami w tramwaju zdjęcie, to było miłe! Ale nie o tym, chciałem jeszcze napomknąć o sytuacji którą obserwuje od lat. Ludzie idący na światełko do nieba – to bydło. Po pierwsze jest godzina 20:00 w niedzielę, a oni są totalnie pijani (nie wszyscy, ale bardzo ich widać). Po drugie większość grup to nie wiadomo dlaczego dresiarze – strasznie głośni i wulgarni. Po trzecie, ludzie biją się, aby dostać jakieś mega-słabe i reklamowe gadżety, które w dodatku kradną kilogramami. Słabo.