Skip to main content

Powiem szczerze: Zrywaczki to nie jest jakiś bardzo dobry film. Wiem, kiepski początek recenzji, ale wolę z góry szczerze powiedzieć, że chociażby na Filmwebie ich ocena to 4,2 punkty na 10 (na IMDB jest 5,9/10) Ja natomiast uważam coś z goła innego – nie wiem czy spodobała mi się Madeleine Sami czy to, że film ma fajny, Nowo Zelandzki klimat – ale obejrzałem go z dużą przyjemnością. Dlaczego? Dajcie szansę przynajmniej mojej recenzji, a może zechcecie sprawdzić również wspomnianą produkcję, dostępną w tym momencie na Netflixie.

Zrywaczki to komedia opowiadająca o dwóch przyjaciółkach, które zawodowo pomagają zgłaszającym się do nich nieszczęśliwcom – kończyć związki. Sposoby na to mają różne – sfabrykowana zdrada, oszukane ciąże, łzawe zaginięcia – Jen i Mel zrobią wszystko, aby Twoja druga połówka dała Ci raz na zawsze święty spokój. Firma idzie dobrze, do momentu, gdy jedna z nich poznaje najgorsze z możliwych uczuć: wyrzuty sumienia.

Wymienianie obsady chyba trochę mija się tu z celem, bo praktycznie mało kto z nas kojarzy Nowo Zelandzkich aktorów. Warto jednak przyznać, że pomiędzy głównym duetem faktycznie jest sporo chemii – Madeleine Sami oraz Jackie van Beek świetnie się uzupełniają, chociaż wydają się inne tak rasowo, jak wiekowo i urodowo (ale prywatnie też sa przyjaciółkami!). Z jednej strony totalnie do siebie nie pasują, z drugiej są bardzo, ale to bardzo pociesznym ekranowym duetem. Nie do końca spodobała mi się sama Jackie, bo miejscami przypomina bardziej matkę Madeleine niż filmową przyjaciółkę, ale trudno im cokolwiek zarzucić. Wszystkie osoby partnerujące im na ekranie również wypadają okej – głównie dlatego, że mało „grają”. Mam tu na myśli coś, czego w Polskim kinie nie uświadczymy – aktorzy są mało aktorscy, kolory są stonowane, a film jako fabuła jest raczej wycinkiem żyć głównych bohaterów. Trudno tu szukać spojrzeń w ekran, wyuczonych gestów, nienaturalnych upadków. Zrywaczki wypadają bardzo naturalnie, w pewnym momencie zapominamy, że oglądamy coś fabularnego, a po czujemy się częścią ich przygód, im samym oddając dużo człowieczeństwa.

Wspomniana fabuła jest raczej pretekstowa – obserwujemy więc trochę niesnasek, kilka zerwań i fragmenty życia uczuciowego bohaterek. Ponieważ produkcja jest lekka, a wspomniane dziewczyny bardzo pocieszne – obserwuje się je z niekłamaną przyjemnością. Niska ocena może wynikać głównie z tego, że Zrywaczki są średnio zabawne, uśmiechnąłem się może 2-3 razy. Ale jeśli zapomnimy na chwilę, że coś takiego jak komedia istnieje i skupimy się bardziej na kinie obyczajowym – jest to do przetrawienia. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale mnie seans zrelaksował. Mam w ogóle wrażenie, że niska ocena (na Filmwebie, na IMDB jest 5,9/10) spowodowana jest przede wszystkim krajem i specyfiką tamtych miejsc – gdyby film powstał we Francji pewnie uznalibyśmy go za bardziej strawny. Dodatkowo to, że główne bohaterki wyreżyserowały, napisały scenariusz i obsadziły się w głównych rolach również może przeszkadzać, ale dla mnie nie ma to znaczenia.

Film nagrany jest nieźle, naturalnie. Zdjęcia są przyjemne, plany bywają szerokie, a zbliżenia ostre jak żyleta. Muzycznie jest standardowo, wjeżdża trochę fajnej muzyki – aczkolwiek już godzinę po seansie nie byłem wstanie powiedzieć jakie to były piosenki. Natomiast bardzo trudno mi się do czegokolwiek przyczepić, może oprócz wspomnianej Jackie van Beek, która nie jest w moim typie ani aktorsko ani wyglądowo.

Zrywaczki to fajny i ciepły film o przyjaźni, który statystycznego „Ciebie” może drażnić tamtejszą kulturą, zachowaniami czy nie do końca logicznym wydźwiękiem intencji głównych bohaterek. Jego największą wadą, ale dla mnie i zaletą jest więc Nowa Zelandia. Ja potrzebowałem lekkiej, może niezupełnie śmiesznej, ale przyjemnej (bez jakichś mega negatywnych motywów) pozycji na wieczór i właśnie Zrywaczki zainteresowały mnie sobą na tyle, że spędziliśmy razem te 1,5h. To nie jest komedia romantyczna, komedia, ani satyra – to fajna produkcja obyczajowa i tylko tyle, albo aż tyle. Dla mnie spokojnie 7/10 – będę miło wspominał (a Madeleine Sami jest moim pierwszym Nowo Zelandzkim crushem).

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: