Prawda jest taka, że jestem totalnym fanem celebrowania małych przyjemności. Życie jest szare i smutne, dlatego warto je sobie podkolorowywać wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe. Tak się również składa, że jestem wielkim fanem talentów Gal Gadot, Ryana Reynoldsa oraz Dwayne’a Johnsona czyli jednego z najbardziej kultowych wrestlerów ever: The Rocka. Wielokrotnie słyszałem, że filmy Netflixa cierpią na braki w fabułach, że oprócz ładnych filtrów niewiele z nich można wyciągnąć, a na samym Netflixie nie ma czego oglądać i lepiej zmienić serwis streamingowy na jakiś inny. Jest to oczywiście nieprawda, bo doskonałych, głębokich, ale także przebojowych produkcji jest tam na pęczki – i jedną z nich jest właśnie Czerwona nota.
Tytułowa Czerwona nota to najwyższe oznaczenie poszukiwanej osoby wg. baz Interpolu. Jedną z tych osób jest Nolan (Reynolds) zawodowy złodziej, ścigany przez jednego z najlepszych śledczych: agenta Johna Hartleya (Johnson). Gdy w grę o trzy niezwykłe jaja Kleopatry wchodzi także najlepsza złodziejka świata (Gal Gadot) – sprawy dość mocno się komplikują prowadząc do szeregu niespodziewanych zwrotów akcji.
Jeśli miałbym od czegoś zacząć, to na pewno od tego, że scenariusz jest niezwykle zabawny – dialogi są poprowadzone zgrabnie i bardzo w stylu całej trójki – każda z gwiazd ma możliwość wykazać się fabularnie i tak naprawdę zagrać w pewnym stopniu samych siebie. Ich słowne utarczki to zaraz obok rewelacyjnych ujęć – najjaśniejsza strona filmu. Dialogi jak już wspomniałem to małe mistrzostwo świata, oczywiście pod warunkiem, że oglądacie film z odpowiednim nastawieniem – to ma być lekka bijatyka z elementami Heist Movie, a nie mroczna i poważna produkcja. I właściwie to dostajemy – nieskomplikowaną historię kilku kradzieży, pościgi i strzelaniny. Jeśli oglądaliście akcyjniaki pokroju Oceans Eleven to doskonale wiecie o co tu chodzi. Fabuła jest po prostu niezła, chociaż dziurawa – wiele rzeczy dzieje się w niej tylko dlatego, że może. Sporo tu niedomówień, uproszczeń i skrótów, które miały nadać Czerwonej nocie bardziej zaskakujący charakter, a tylko zbytnio ją uprościły – namolna policjantka *istnieje*? Pyk, jak ma wlecieć i przeszkodzić w zabawie to po prostu wleci, nieważne w jakim rejonie świata i z jakiego powodu – po prostu będzie na czas i oczywiście z armią komandosów pod pachą. I takich kwiatków jest niestety więcej – i chociaż lubię tego typu zabiegi, wszak łykam w ciemno każdą część Szybkich i Wściekłych – trochę mi to tutaj przeszkadzało. Niedziela wieczór i brak filmu do piwa i chipsów? To już problem z głowy.
Wspomniane zdjęcia są wspaniałe – widać, że większość budżetu poszła w podróże – jest kolorowo, miasta ukazane są pięknie i bardzo szczegółowo. Niektóre widoki zapierają dech w piesiach, szkoda że poświęcono im tak mało czasu, ale cóż, to nie film dokumentalny. Udźwiękowienie również jest świetne, tak jak i muzyka. Niby słychać głosy, że to takie Netflixowe byle co, a prawda jest taka, że jakościowo niewiele Czerwona nota różni się od kinowych przebojów. No prawie, bo…
Brakowało mi jakiegoś bardziej dopieszczonego finału, bo przy filmie z takim budżetem liczyłem właśnie na kinową jakość – więcej wybuchów czy zniszczeń, czegoś co mógłbym śmiało nazwać epickim – wiem, że w tego typu filmach finał zwykle jest „kryminalną ucztą dla umysłu”, a nie dla oczu – ale przy tej obsadzie chciałoby się większego rozpierdolu. Może w dwójce, o ile taka będzie – a bardzo bym sobie tego życzył. W ogóle pisząc ten tekst przyszło mi do głowy porównanie Czerwonej noty do RED z Bruce’em Willisem, nawet nie wiem dlaczego, ale może coś w tym jest.
Sam film znajdziecie na Netflix i co najważniejsze nie musicie się śpieszyć, bo to ich własna produkcja – więc pewnie trochę u nich powisi. Jeśli jednak szukacie dobrej, wielkiej i gwiazdorskiej produkcji na leniwy jesienny wieczór – lepiej nie mogliście trafić. Tylko popcorn zróbcie i do dzieła! A ja czekam na sequel, bo lubię jak aktorzy się dobrze razem bawią!
„Czerwona nota” jeszcze przede mną. Ale… ja jednak mam uraz do Netflixowych filmów, które z założenia mają być rozrywkowe. Albo science fiction. Co nie oznacza, że nie zdarzają im się perełki. Tylko chyba jakoś tak zawsze sporo muszę niuchać przed seansem nim sie zdecyduję obejrzeć 😀 Anyway – pewnie w któryś jesienno-zimowy wieczór wleci, wszak Reynoldsa uwielbiam 😀