Skip to main content

Jako osoba urodzona pod sam koniec PRLu nie miałem z nim zbyt wiele do czynienia. Przyznam jednak zupełnie szczerze, że tak jak wszystko związane z II Wojną Światową, tak i rzeczy związane z Polską Republiką Ludową chłonę jak gąbkę. Był to oczywiście etap zły i trudny, ale z dzisiejszego punktu widzenia niewątpliwie bardzo ciekawy. Kilka dni temu dostałem zaproszenie na premierę filmu Marzec ’68 – nawet wrzuciłem posta na swój blogowy fanpage. Sama premiera to rzecz niewątpliwie bardzo przyjemna, ale jak seans zapytacie? Śpieszę z odpowiedzią.

Marzec ’68 to krótka historia pogromu studentów protestujących przeciwko ściągnięcia z teatralnego afisza Dziadów Adama Mickiewicza. To także opowieść o miłości tak zakazanej, jak to tylko możliwe – córki sponiewieranego Żyda oraz syna Pułkownika, który stoi dokładnie tam, gdzie stało ZOMO. Materiały prasowe określają historię mianem Romea i Julii, a także bardzo aktualnej i potrzebnej opowieści o walce z systemem, propagandą i złym, krzywdzącym ludzi państwem (co jest nawet zabawne, bo film wyprodukowało TVP).

Fabuła filmu jest bardzo nierówna, dlatego dziwi mnie dość wysoka ocena na Filmwebie (ponad 8,4), Początek zapowiada się na całkiem sensowne kino – świetna scenografia, bardzo dobry casting, ciekawy filtr i niezłe (jak na naszą produkcję) udźwiękowienie. Wspomniany scenariusz pokazuje trochę protestów, trochę zdjęć archiwalnych, życia rodzin i kiełkującą miłość – i nawet gdzieś tak do połowy całość jest nawet nie tyle strawna, co intrygująca. Obserwowanie codziennego życia młodych ludzi niesie dużo przyjemności i jeszcze więcej niepokoju. Niestety im dalej w las tym nudniej – opowieść zamienia się faktycznie w kalkę Romea i Julii, dekoracje tracą na uroku, a dialogi na znaczeniu. Na domiar złego główny bohater filmu – Warszawa, okazuje się zaskakująco małym zlepkiem ulic. Jeśli jesteśmy gdzieś „w Centrum”, to dostajemy nienaturalnie bliskie najazdy na aktorów, jeśli podziwiamy pełny plan – to jakichś obdrapanych kamienic na Żoliborzu czy innej zapomnianej przez boga i urzędy Pradze. Z czasem orientujemy się również, że nie wszystkie materiały archiwalne są materiałami archiwalnymi (niektóre faktycznie nimi są, ale większość to nagrane dzisiaj czarno-białe udawacze) i że generalnie nie bardzo wiadomo o co w tym wszystkim chodzi – dla osób z młodszych roczników historia jest bzdurą – partia zdjęła sztukę (po co?), studenci protestują (nie mogą pójść na inną?), Milicja się cieszy, że może ich pałować (ale co im to przeszkadza?), aż w końcu „pobijmy żydów i wydalmy ich z kraju” (a co oni złego zrobili?). Na żadne z tych pytań młody człowiek nie uzyska odpowiedzi, wszystko co widzimy jest jakimś tam wycinkiem pojedynczych akcji, ale na dobrą sprawę nie wiadomo o co dokładnie chodzi. Jasne, można iść do kina po bliższym kontakcie z Wikipedią, ale nie tak powinno być. Jakiś tam wycinek historii, bez szerszego kontekstu.

Jeśli coś jest krystalicznie czyste i trafione to z całą pewnością obsada. Vanessa Aleksander oraz Ignacy Liss zagrali obłędnie, świetnie pokazując młodzieńczą naiwność, namiętność i siłę woli drzemiącą w młodych ludziach tamtych czasów. Oboje są absolutnym objawieniem i to przyjemność trafić na nich tak wcześnie, mogąc od teraz obserwować (miejmy nadzieję) bujny rozkwit ich karier. Partnerujący im (w roli rodziców chłopaka) Ireneusz Czop oraz Edyta Olszówka to zgrabne dopełnienie drugiego planu. Dużo gorzej wypadli rodzice „Hani”, Mariusz Bonaszewski jedynie to mnie irytował (czemu był taki niedołężny? Nie powiedzieli), a Anna Radwan to aktorka, której twarzy nie pamiętałem już w kolejnej scenie. Warto więc rzucić okiem na Marzec ’68 chociażby dla dwójki głównych bohaterów. Szczególnie Vanessie wróżę wielką karierę, szkoda jedynie, że najpewniej w historycznych gniotach trzaskanych jeden za drugim przez Telewizję Polską (żeby nie było, że jestem uprzedzony, Czas Honoru to jeden z moich ulubionych seriali!).

Ku ogólnemu zdziwieniu, jak już wyżej napisałem warstwa dźwiękowa jest ok – wszystko słychać tak jak trzeba, ale kino to jednak kino – wiadomo, że tego typu głośniki robią lepszą robotę niż serwisy VOD czy seans w telewizji czy z płyty. Napisów nie trzeba, więc to wielkie plus. Dekorację jak również wspomniałem – początkowo robią wrażenie, z czasem jednak idzie zauważyć szereg sprytnych sposobów na ukrycie szerszych planów czy operowanie pustymi przestrzeniami. Ogólnie jest jednak znośnie i trudno do czegoś mocniej się przyczepić – co najwyżej do tych materiałów archiwalnych, które miejscami są ordynarnymi fake’ami – a wystarczy sobie uświadomić, że prawdziwe są w proporcji kwadratowej, a te dokręcone są już w prostokącie.

Marzec ’68 to historia miłości jakich wiele i pod tym względem nie porywa. Jako film historyczny absolutnie niczego nie tłumaczy i nie ułatwia seansu pozostawiając młodego widza w niewiedzy – na co i dlaczego patrzy. Ci źli są źli, studenci są dobrzy, a Żydzi to wszyscy wiemy co myśleć – i tyle. Film może jednak spodobać się jako „kolejny do kolekcji”, który opowiada o ciekawej ze względów historycznych – czaso-historii Polski. Pod tym względem jest nieźle, pod warunkiem, że odpowiada nam jedynie skromny wycinek, w dodatku nie podparty absolutnie niczym. Dla mnie takie 6/10 – nie nudziłem się zbytnio, ale albo nigdy o tym filmie już nie usłyszę, albo zapytany o opinię nie będę pamiętał o czym właściwie to było.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: