Skip to main content

W dzisiejszym świecie bardzo łatwo ocenić „książkę po okładce” i zniechęcić się na dobre do jakiejś produkcji. Równie łatwo nastawić się do niej pozytywnie i lekko ją w głowie idealizować. Staram się nie oglądać trailerów, aby do kina wybierać się z czystą głową, w której nie ma jeszcze żadnej opinii o nadchodzącej produkcji. Zwiastun „Narzeczonego na niby” widziałem jednak wcześniej, tak więc zdawałem sobie sprawę, że będzie to produkcja dość dobra. Co prawda jak zwykle od „reklamy” do ostatecznej produkcji zdarzają sie lata świetlne, tak koniec końców recenzowany film ogląda się zdecydowanie lepiej i przyjemniej niż można to sobie wyobrazić.

Karina zmaga się z trudnościami w pracy i nadciągającym ślubem własnej siostry. Aby krótko po „zerwaniu” nie igrać z matką tyranką przedstawia jej Szymona, który wjechał w jej samochód swoją taksówką. Cała heca jednak w tym, że Szymon zmuszony jest odgrywać Darka – byłego chłopaka Kariny z którym ta nadal pracuje.

Wydaje mi się, że w przypadku polskich komedii romantycznych potrzebne są porównania, które pozwolą jak najlepiej oddać „klimat” w jakim utrzymana jest opisywana produkcja. „Narzeczonemu na niby” najbliższej jest do hitowej Planety Singli – to praktycznie ta sama konstrukcja, bardzo podobnie uszyci bohaterowie i jednakowy przekaz o wartościach w życiu. W rolach głównych występują: Julia Kamińska, Piotr Stramowski, Sonia Bohosiewicz, Piotr Adamczyk, Barbara Kurdej-Szatan, Tomasz Karolak, Krzysztof Stelmaszyk czy Dorota Kolak. Miłym dodatkiem jest też całkiem spora liczba znakomitych aktorów drugoplanowych na czele z Andrzejem Grabowskim czy Ewą Kasprzyk. I tutaj zaczyna się zaskakująca część: film najmocniej niesie na swoich barkach Piotr Adamczyk, który wciela się w postać wrednego i podłego narzeczonego głównej bohaterki. Jego intrygi, charakter, sposób bycia, egocentryzm i egoizm to najjaśniejsze popisy tej produkcji. Adamczyk jest nawet „wredniejszy” niż jego postać w Och. Karol 2 co w mojej głowie jest niezłym komplementem. Naprawdę musicie go zobaczyć w roli złego reżysera dziecięcych music-show. Dalej nie jest gorzej: Kamińska gra całkiem nieźle, lekko i swobodnie, i chociaż to aktorka wybitnie serialowa to jednak poradziła sobie ze swoją rolą na piątkę. Owszem, czasami jej mimika potrafi irytować, np. gdy odgrywa zbolałą minę – ale widzę w niej niezły potencjał na przyszłe lata. Stramowski również zaskakuje, a to dlatego, że… kompletnie siebie nie przypomina. Jeśli się nie wie, że to „ten z Pitbulla” to się nie zauważy pewnej „negatywności” którą aktor zwykle emanuje (grywa twarde,  albo czarne charaktery). Owszem, przebija się w dwóch-trzech scenach jego niezbyt lubiana przeze mnie maniera gangstera, ale jestem zdecydowanie zaskoczony jego transformacją na potrzeby komedii romantycznej. Przez momenty nie mogłem się zorientować, że on to on. No i bez wąsa wygląda dużo młodziej. O reszcie ekipy można by się rozpisywać bez końca, ale odpowiem pobieżnie: Karolak nie wkurza, jest maksymalnie przyjazny i otrzymał świetny wątek. Tak samo jak Krzysztof Stelmaszyk w roli dziadka. Jan Szydłowski w roli młodziutkiego Tolka to świetny, młody i bardzo sympatyczny dzieciak z niezłym głosem. Nie wiem czy czeka go wielka kariera, ale to już jego drugi film, a chętnie zobaczyłbym go i w kolejnym. A Sonia Bohosiewicz fajnie napędza wątek ślubny. Tylko Kurdej-Szatan to lekko zmarnowany potencjał, ale o tym później.

Jak ocenić fabułę? Moim zdaniem jako „pozytywną i dobrą” – mam tu na myśli przede wszystkim wydźwięk całej produkcji i tym na czym skupili się scenarzyści. Po pierwsze pomimo kilku przekleństw nie jest szczególnie wulgarnie, po drugie film dotyka kilku ważnych aspektów życia np. samotnego ojcostwa, spełniania marzeń, szukania własnego miejsca na ziemi.  Całość układa się bardzo przyjemnie i spokojnie w produkcję niebywale serdeczną. Jest również romantycznie, a ponieważ miłość niejedno ma imię obserwujemy nie tylko zakochanie, ale rodzinę czy wybaczenie. „Narzeczony” komedią jest co prawda nie równą, gdyż większość scen kradnie niesamowity Adamczyk (a wiadomo, że nie gra cały czas), podczas gdy w innych miejscach wieje pewną pustką, ale generalnie nie jest źle. Chyba ani razu się głośno nie zaśmiałem, ale generalnie nie jestem z tego powodu zły.

Bardziej drażnił mnie zbyt nachalny product placement czyli prezentowanie na ekranie poszczególnych produktów, ale jeśli się głębiej zastanowić to starczyło ich jedynie na pierwszą połowę filmu (zabrakło sponsorów?) i dało się o tym zapomnieć w miarę szybko. Ważnym elementem fabuły jest pewien muzyczny talent show dla dzieci i tutaj niestety kolejna wpadka: brak fajnego soundtracku. Dzień po seansie nie jestem sobie w stanie przypomnieć czy w tle leciał jakikolwiek utwór, a te wykonywane przez dzieci (z racji tego, że film jest komedią) w przeważającej części były wręcz okropne i pełne fałszowania. Gdzieś tam brakuje mi jeszcze większej zażyłości (przeplatania) wątków, które niekiedy wydają się kompletnie bezcelowe czy źle pocięte przez reżysera ze zbyt dużym zapasem materiału, ale w sumie jestem w stanie to przeżyć. Szkoda tylko, że autorzy pokpili sprawę scenek sytuacyjnych, wszak np. Kurdej-Szatan ma za zadanie śledzić główną bohaterkę i… taka scena ani razu nie pojawia się na ekranie. A przecież to świetne pole do rozsiania dziesiątek gagów. Trochę szkoda, że ten wątek intrygi to tylko najzwyczajniejsza w świecie opowieść słowna – w dodatku mało zabawna.

Narzeczony na niby to pozytywna, chociaż niespecjalnie wyróżniająca się komedia romantyczna, która co prawda zaskakuje ciekawie napisanymi postaciami i słodko-gorzkimi wątkami, ale w ogólnym rozrachunku wydaje się jednak odrobinę za długa i zbyt mało kolorowa względem „Planety Singli” której w prostej linii została spadkobiercą. Mam wrażenie, że pełny potencjał odkryje przed nami wersja reżyserska na DVD/BR, ale po seansie w kinie również powinniście być zadowoleni. Uczucie żenady, przesady czy przegięcia nie nawiedziło mnieę podczas seansu ani razu, co w ogólnym rozrachunku bardzo dobrze wpływa na ogólny odbiór filmu. Co prawda byłby z „Narzeczonego na niby” fajniejszy serial niż film, ale na szczęście jest czymś na tyle dobrym, zabawnym, mądrym i mało wulgarnym, ogólnie trzymającym całkiem niezły poziom – że będziecie bawić się naprawdę przednio – i to pomimo pewnych istotnych (przynajmniej dla mnie) braków i spłyceń. Ale powiem to z pełną świadomością: polskie kino podąża w dobrym kierunku.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

6 komentarzy

Zostaw komentarz: