Skip to main content

Przyznam szczerze: nie zakochuje się zbyt często. Ale jeśli  od wielkiego dzwonu mi się to przydarzy, to wydaje mi się, że taka miłość trwać będzie długie lata. Generalnie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak MOBA (Multiplayer online battle arena), bo moi bracia całą wieczność i bez opamiętania grają w League of Legends, ale nie miałem pojęcia, że i ja któregoś dnia zacznę grać w coś takiego. Gdyby ktoś mnie zapytał o to parę miesięcy temu, zarzekałbym się, że nigdy, przenigdy nie odpalę podobnego tytułu. A mimo jestem w tym i opowiem Wam o niezwykłej grze, która wciągnęła mnie tak bardzo, że nie tylko nie umiem przestać grać, co zdanie „jeszcze jeden mecz” to absolutnie wymówka na wszystko!

Mobile Legends: Bang Bang

Bracia od dawna namawiali mnie na „LOL’a”, nawet w pewnym momencie się skusiłem, ale ten jest w moim mniemaniu zbyt skomplikowany. Sporo klawiszologii do zapamiętania, używanie myszy w niezbyt wygodny sposób, ściany tekstu do przeczytania w czasie gry i jeszcze czat – wszystko to trzeba cały czas obserwować, każdą komórką ciała siedzieć w tym i uważać na więcej aspektów niż podczas jazdy samochodem. Okej, sama rozgrywka wygląda atrakcyjnie, ale za dużo tu nauki, za dużo toporności i za wysoki próg wejścia dla nowych osób.

I nagle pewnego dnia natrafiłem na wspomniane Mobile Legends (o wyjątkowo głupim podtytule), a chwilę po instalacji na moim telefonie całkowicie przepadłem. Nie jestem w tym zresztą sam, bo według Google Play (aczkolwiek gra jest multiplatformowa i odpalicie ją także na iPhone’ie) ściągnięta została przez 100 000 000 osób, które również grają praktycznie non-stop. O co chodzi? W wielkim skrócie: jest plansza i dwie pięcioosobowe drużyny. Wszystko dzieje się w pełni na żywo, online. Celem gry jest dotrzeć do bazy przeciwnika i ją zniszczyć. Po drodze natrafiamy na dzikie potwory, miniony (komputerowa mini armia wroga) oraz wieże strażnicze, które trzeba rozwalić, aby nasze miniony mogły bezpiecznie wędrować dalej (bez tych małych pomocników nie można niszczyć wież). Najważniejszym elementem są jednak wrodzy bohaterowie kierowani przez żywych graczy z całego świata.

Dlaczego jest ciekawie? Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest to, jak ogromny wybór bohaterów o różnorodnych właściwościach, rasach, gimmickach czy typach możemy tu zebrać. Są postacie walczące z bliska wielkimi mieczami i toporami, są postacie supportujące magią i leczeniem, są potężne „tanki” stworzone głównie z myślą o przyjmowaniu ciosów i tym samym bronieniu mniej wytrzymałych sojuszników czy w końcu postacie czysto strzelnicze, głównie walące szybko i celnie z dużej odległości, trzymające się na uboczu. Różnorodność jest ogromna i każdy gracz znajdzie kogoś, kto odpowiada mu stylem prowadzenia, szybkością czy atakami. Taka różnorodność (bohaterów w tym momencie jest powyżej 60) sprawia, że każda walka jest inna, pełny skład mało kiedy się powtarza. Tysiące rozmaitych kombinacji, wyważeni herosi, zróżnicowane ataki specjalnie. Niebo dla każdego gracza – czy narwańca czy stratega. Warto również zwrócić uwagę na sterowanie – nigdy jeszcze nie grałem w grę na telefon w której klawiszologia byłaby bajecznie responsywna – wirtualny joypad nie sprawia najmniejszych problemów i bardzo łatwo poruszać się każdą z dostępnych postaci. Nie zdarzyło mi się jeszcze, aby ktoś zareagował nie tak jak to sobie obmyśliłem (no chyba, że trafił się akurat jakiś większy lag, które niestety czasami utrudniają życie). Z lewej strony mamy więc poruszanie się, z prawej zwykły atak i pozyskiwane wraz z poziomem czary. W prawym rogu pojawiają się przydatne itemy, które musimy w czasie rozgrywki kupować. Jest także mini-mapa, która nawet na mniejszych ekranach jest bajecznie wprost czytelna. Tak więc widoczność, zróżnicowanie i sterowanie to kolejny z plusów Mobile Legends.

Gra ma dwa główne tryby: zwykły/ranked w którym na kwadratowej planszy o trzech drogach staramy się zniszczyć pałac wroga oraz Brawl, w którym spotykamy się na długim moście i również raz za razem spychając przeciwników do tyłu, staramy się wysadzić w powietrze ich bazę. Jak już zapewne zdążyliście zauważyć, grę widzimy w niejako rzucie izometrycznym. Postacie są duże, szczegółowe, a efekty czarów piękne – na moim telefonie gra nie notuje żadnych zwolnień i wszystko hula bez najmniejszych problemów. Czas wyszukiwania meczu to około 26 sekund, a średnia gra trwa około 10 minut. Ważnym aspektem Mobile Legends: Bang Bang jest kompatybilność na linii Android – iOS tak więc jedni mogą grać z drugimi. To ważne, bo chociaż mam swoją „paczkę” znajomych z którymi gram to nie wszyscy mamy telefony z tym samym systemem operacyjnym. A mimo tego drobnego szczegółu wszystko działa, gramy razem i każde z nas ma równe szanse, bo różnic jako takich nie uświadczyliśmy. Jeśli dysponujecie wolniejszym smatrfonem w ustawieniach zmniejszyć możecie szczegółowość obiektów, a nawet tryb połączenia komórkowego – aby uniknąć lagów czyli spowolnień, które biorą się głównie z małego zasięgu, albo przeciążenia serwerów.

Jak wygląda typowa rozgrywka? Wybieramy jedną z dostępnych postaci (gra jest free to play, kolejne da się kupić za prawdziwe pieniądze lub dwa typy wewnętrznej waluty – czyli da się grać w pełni za darmo) i ruszamy do boju. Nabijamy kolejne poziomy doświadczenia atakując leśne potwory/miniony przeciwnika, odblokujemy czary i nieustannie wpadając na wrogów (oraz ich zasadzki) staramy się zniszczyć wieże stojące nam na drodze do głównej bazy. Przykładowa wieża niestety non stop do nas strzela i z łatwością kończy nasz żywot – i tu z pomocą przychodzą miniony, które odwracają jej uwagę. Gdy priorytet spada na nie, my możemy ją atakować wszystkim co mamy i liczyć na to, że padnie zanim aktualna fala naszych pomocników padnie. Przebijając się przez żywych graczy możemy również zaatakować potężnego żółwia (daje pieniądze i punkty doświadczenia) oraz stłuc Lorda, który po pokonaniu wyrusza jedną z dróg ku bazie wroga. Ta niezwykle silna postać potrafi czasami kompletnie zmienić wynik z pozoru przegranego meczu. Generalnie taktyk, czarów, wzmocnień czy itemów jest całe mnóstwo, a mecze pomimo pewnej powtarzalności są niezwykle satysfakcjonujące i generalnie mocno różne od siebie – jak już wspomniałem dzieje się to głównie za sprawą bohaterów, wśród których nie znajdziemy dwóch takich samych, ani nawet odrobinę do siebie podobnych. Dosłownie każdy z nich ma do zaoferowania coś innego, a w pięcioosobowej drużynie tworzą wspólnie niezwykłe kombinacje niszczycielskich sił. Wystarczy powiedzieć, że jedną z moich ulubionych postaci jest niejaki Grock, który w ramach swoich czarów tworzy na parę sekund kamienną ścianę. Co można z tym zrobić? Całkiem sporo: rozdzielić grupę wrogów i rozwalić pechowca, który został po naszej stronie. Albo podczas ucieczki przed przeciwnikiem zamknąć mu drogę pościgu lub chociaż znaczącą ją wydłużyć. Albo raz za razem blokować nadciągającego Lorda w oczekiwaniu na przybycie odsieczy. Każda z postaci ma trzy ataki specjalne, podstawowy atak główny i jakąś pasywną umiejętność – np. regenerację w zaroślach, tarczę, gdy bohater znajduje się blisko ściany czy… zamiana w jajko, gdy zostanie się zabitym. Umiejętności jest oczywiście więcej i niektóre naprawdę Was zaskoczą (takie jak przyzwanie swojego klona sterowanego przez komputer). Jak wygląda sprawa ginięcia? Po śmierci każdy z graczy musi odczekać kilka do kilkunastu sekund, po których odradza się w bazie. Im dalej w grę tym czas potrzebny na regeneracje oczywiście się wydłuża, ale nigdy się przy tym nie nudzimy, bo możemy obserwować innych graczy czy chociażby poszukać w sklepie jakiegoś wspomagającego nas przedmiotu. Śmierć nie dla wszystkich jest jednak tak samo przykra, bo i tutaj wchodzą do gry sekretne umiejętności bohaterów. Jedna z postaci, ptasior Diggie po śmierci zamienia się w jajko i może swobodnie biegać po całej planszy, jednocześnie atakując bardzo słabymi atakami zabierającymi po 5HP. Tym sposobem odrodzić się może w dowolnym miejscu, co znacząco ułatwia rozgrywkę (inne postacie muszą biec od nowa przez całą planszę), albo przy wielkim łucie szczęścia nawet w tej „martwej” formie pokonać przeciwnika, który stara się uciec z kreską energii.

Firma tworząca Mobile Legends: Bang Bang nie osiada na laurach – każdego tygodnia dostarcza nową skórkę, nowe eventy, czasami nowe specjalne tryby. Szczerze przyznam, że pod względem zawartości Moonton to naprawdę pracowity zespół, bo nowy content spływa lawinowo. W momencie w którym piszę ten tekst trwa właśnie ogromny event piłkarski, w którym do wygrania są darmowe postacie, skórki czy magiczne dodatki – otrzymywane za pewne wykonane zadania za darmo i na własność. Grając już mniej więcej pół roku nie wydałem na grę ani złotówki. Wszyscy gracze mają równe szanse, a prawdziwe pieniądze potrzebne są tylko do szybszego zakupu wybranego herosa czy specjalnej skórki zmieniającej jego wygląd. W każdym tygodniu odbywa się rotacja i do przetestowania jest siódemka innych bohaterów, a specjalne karty dzięki którym można kogoś wypróbować/inaczej ubrać sypią się często i gęsto. Aby zebrać 32 000 złota (wewnętrznej waluty, taki jest koszt postaci na własność) wystarczą mniej więcej trzy tygodnie po dwie gry dziennie. Generalnie jest bardzo uczciwie i sensownie, akcja jest nieprzerwana, a drobiazgi raz po raz ulepszane lub balansowane (np. gdy jakiś bohater okaże się mocniejszy od innych).

Jeśli zaś kogoś naprawdę ciekawi kwestia zarabiania na bohaterów to wyjaśnię ją odrobinę szczegółowiej. Główną walutą jest „Battle Points” za które kupić możemy herosa lub ulepszyć jego statystyki. W grze pojawiają się też „tickety”, które również służą do kupowania bohaterów oraz do płacenia za niektóre usługi np. ruletkę, w której co kilka dni zmienia się osoba lub jej wcielenie, które możemy wygrać. Istnieją też trzy rodzaje puzzli, które co prawda trafiają się dość rzadko, ale również służą, aby wykupić nowego kompana. Jak widzicie możliwości jest kilka, a po każdym meczu i poprzez wykonywanie zadań dziennych suma itemów na naszym koncie rośnie. Są również wspomniane przeze mnie diamenty, które tylko kupowane za pieniądze pozwalają odblokować właściwie wszystko oraz miesięczna subskrypcja dająca dodatkowe postacie „za darmo” lub specjalne dodatki. Nic z tych rzeczy nie wpływa jednak znacząco na grę i nie sprawia, że jeden z graczy będzie silniejszy od drugiego. Nie ma tu pay to win, a tak jak powiedziałem na początku: do tej pory nie wydałem w grze ani złotówki, a na koncie mam już 600 rozegranych meczy i 30 wykupionych bohaterów.

Gramy z Przyjaciółmi po kilka gier dziennie, a Mobile Legends pomimo dwóch trybów (i okazyjnie włączanych eventów specjalnych) nie przestaje nas fascynować. Nigdy nie sądziłem, że jakakolwiek MOBA mnie wciągnie, ale właśnie tak się stało i sądzę, że jeszcze długo nie będę mógł się oderwać. Loguje się każdego dnia po monety, fragmenty ulepszające rozmaite nakładki czy trial karty herosów, którymi jeszcze nie miałem przyjemności grać i walczę, walczę do upadłego. Walczy też moja dziewczyna i mój brat, i jego dziewczyna… i tak dalej i dalej i dalej.

A najbardziej cieszę się na nadchodzące miesiące, bo do gry zawędruje tryb Survival Mode czyli swojski Battle Royale, gdzie 99 graczy w trzyosobowych drużynach sprawdzi, która z nich jest w stanie przetrwać do końca.

Mobile Legends to dobra, szybka, szalenie wciągająca gra. Próg wejścia jest bardzo niski, bo prosty tutorial prowadzi nas dosłownie za rękę. System dobierania przeciwników czasami rzuci nas w ręce zawodowców, ale generalnie dobiera nam graczy, których mamy szansę pokonać. Jak to możliwe, że na dwóch dostępnych dziś arenach przeprowadziłem już 600 walk? Mi też z początku nie mieściłoby się to w głowie, ale okazuje się, że można. Zresztą… zagraj raz, sprawdź samodzielnie i… mam nadzieję, że spotkamy się na polu walki.

Znajdziecie mnie pod #poznajciexinga – wersja Android [klik], wersja iOS [klik]

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

4 komentarze

Zostaw komentarz: