Skip to main content

Istnieją marki ponadczasowe – Coca-Cola, Mercedes czy Sony. W świecie gier również znajdziemy takie, które sukcesywnie, praktycznie rok po roku zaliczają mniejsze lub większe ponowne debiuty. Jedną z najbardziej kultowych produkcji, których najwyraźniej nie da się zabić są właśnie nieśmiertelne Wormsy. Pierwsza część zadebiutowała w 1995 roku i towarzyszyła nam przez bez mała 25 lat – będąc takim przełożeniem nie tylko na potrzeby graczy, ale również sytuację na świecie. Od małych produkcji 2D, przez molochy pokroju Worms Word Party, po przejście w pełne 3D czy nawet zostanie… grą przeglądarkową na Facebooku. Dzisiaj Wormsy mogą pochwalić się ponad 30 produkcjami dostępnymi praktycznie na każdy istniejący (teraz lub kiedyś) sprzęt. Dzisiaj Team 17 zaprasza nas na kolejną rewolucję czyli sieciowe Battle Royale na 32 graczy w którym wygrywa ostatni robak na mapie…

Worms Rumble to jak wspomniałem produkcja z gatunku Battle Royale – mamy więc wszystko czego moglibyśmy się spodziewać – 32 graczy jednocześnie, skrzynie z zaopatrzeniem, zbieranie lootu z poległych, zabójczą mgłę i czysto kosmetyczne microtransakcje.

Gameplay jest stosunkowo prosty – tym razem walczymy w czasie rzeczywistym poruszając się tylko jednym robakiem. Zaczynamy oczywiście bez broni, ale zwykle nieopodal skrzyni o różnym stopniu rzadkości. Naszym celem jest jak najszybciej zaopatrzyć się w odpowiadający nam kaliber i ruszenie do walki. Nasz bohater może nosić przy sobie dwie bronie, jeden typ granatu, napój leczący lub dający tarczę oraz linę/jetpack. Jedną z ważniejszych mechanik jest również turlanie się w formie kuli, które co prawda zużywa staminę, ale pozwala przemieszczać się dość sprawnie na spore odległości. Gra w czasie rzeczywistym wymaga oczywiście zręczności, a zwłaszcza odpowiedniego wyczucia celownika – ten znajduje się pod prawą gałką i miejscami faktycznie jest dość ciężki w użyciu. Generalnie nie musimy go używać, bo celownik automatycznie zmienia swoje położenie w zależności od tego czy robak patrzy w lewo czy prawo, aczkolwiek jest niezbędna do wszelkich wygibasów pod skosem czy podczas skoków. Sterowanie jest jednak precyzyjne, a robaki doskonale na nie reagują – w pewnym momencie odkryjecie, że wszystkie zgony to jedynie Wasza wina, tak jak ewentualne problemy z trafieniem – co jest bardzo dobrą wiadomością, bo jeśli coś zależy od nas to zawsze można to podszkolić.

W tym momencie w grze pojawiły się już cztery tryby gry – Ostatni robak na mapie, ostatnia drużyna na mapie, deathmatch oraz laboratorium. O ile ten czwarty tryb jest ciekawy (obowiązują tam specjalne zasady np. jedyną bronią jest kij baseballowy), o tyle to w deathmatchu spędzicie najwięcej czasu, bo i jest najciekawszy i daje najwięcej radochy. W skrócie przez 8 minut strzelacie do wszystkiego co się rusza, a na końcu wygrywa ten, kto zlikwidował najwięcej osób. Po śmierci robaki upuszczają wszystkie bronie, te możemy oczywiście podnosić i dalej siać zniszczenie. Respawny są dość krótkie (ok. 5 sekund), a gra charakteryzuje się szalonym tempem i iście nieziemską intensywnością walk. Przyznam jednak szczerze, że taka gra jak Worms nie może na zawsze zostać Battle Royalem – głównie dlatego, że jako reprezentant tego gatunku jest raczej słabiutka (chociaż udało mi się wygrać!). Natomiast jako internetowa naparzanka w szatach znanej marki – jak najbardziej. Mam więc nadzieję, że w pewnym momencie twórcy zauważą, że wiele szalonych trybów utrzyma tę grę przy życiu, a nie tryb 32 robaki, mgła i ostatni wygrywa – za łatwo w tym zginąć, a za mało w tym strategii.

Twórcy najwidoczniej nie wierzą w graczy, albo są świadomi tego, że ich baza (pomimo dołączenia gry do PS+) jest dość mała, gdyż mapy na których walczymy zmieniają się (Bóg raczy wiedzieć kiedy) na zasadzie rotacji. Niektórym taka forma sprawia kłopoty, bo np. mój prywatny brat nigdy nie widział innych – zawsze trafia na bazę rakietową. Nie będę się rozpisywał nad ich ilością, bo prawdę mówiąc nie wiem ile ich jest, właśnie z powodu rotacji (obstawiam, że są trzy), ale faktycznie tereny na których walczymy są rozbudowane, szalenie kolorowe i oferują mnóstwo ciekawych zakamarków. Każda plansza to wielka baza np. imitująca hotelo-supermarket z miejscami restauracyjnymi, parkingami samochodowymi, dachami czy tunelami wentylacyjnymi w których możemy się ukryć i poczekać na przeciwnika o niskim poziomie HP. Działa to o tyle fajnie, że będąc w takim tunelu jesteśmy niewidoczni dla wszystkich graczy będących poza nim. Mam też wrażenie, że mapy posiadają elementy ruchome – np. w pewnym momencie wspomniana rakieta startuje, w innej mapie zawala się jedna z wież. Oprócz tunelów na mapach znajdziemy również windy oraz liny – których możemy swobodnie używać.

W ogólnym rozrachunku jest naprawdę ciekawie i chociaż brakuje bardziej „ikonicznego” designu, większej zniszczalności czy kultowszych broni – Worms Rumble to dobra strzelanka wieloosobowa. W tym momencie wciąga co prawda na krótko, ale to doskonała baza pod szaloną rozbudowę – mam nadzieję, że Team 17 nie prześpi tej okazji, bo gra się świetnie, a do tego za darmo. Tylko niech mi ktoś wyjaśni po co bronie mają swoje poziomy EXP i co to właściwie oznacza?! Tak czy siak – warto sięgnąć po „robaki” i zagrać chociaż raz!

No to co, Święty Granat Ręczny, „alleluja” i do przodu! Grę testowałem na Playstation 4 PRO i działała bez jakichkolwiek zakłóceń. Język w grze (oprócz okrzyków robaków) jest w pełni PL.

 

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: