Niektórzy sądzą, że filmy oryginalne Netflixa to największe zło wcielone – mają w tym trochę racji, gdyż ten największy serwis streamingowy na świecie inwestuje właściwie „w co popadnie” zwiększając swoją bibliotekę treści do nieznanych współczesnemu człowiekowi rozmiarów. Ja osobiście uważam, że nie ma w tym nic złego – rzeczy mało interesujących nikt nie każe nam oglądać, a dzięki ciągłemu rozwojowi otrzymujemy także produkcje, które mają w sobie ukryty potencjał, a jednocześnie nigdy nie powstałyby bez takiej pomocy i odpowiednich środków finansowych. Takim też filmem jest recenzowana dziś komedia romantyczna: Randki od święta.
Uwielbiam świąteczne filmy, ale jedyną odpowiednią porą roku, aby je oglądać jest niestety zima. Nie wyobrażam sobie seansu „choinkowego” w środku sierpnia, gdy słońce utrzymuje się na niebie do 21:00, a ludzie spotkani na ulicy nawet w środku nocy paradują w krótkich spodenkach. Ostatnio na szczęście spadło trochę śniegu i w ostatni dzień listopada udało mi się zacząć mój ulubiony okres w roku z przytupem.
Randki od święta to klasyczna komedia romantyczna opowiadająca o dwójce sceptycznych ludzi, których łączą jednodniowe randki z okazji rozmaitych świąt. Brak partnera na Sylwestra? Idą razem. Dzień świętego Patryka? Również! Tylko czy zawarta przez nich umowa o przyjaźni i spotykaniu się jedynie w te najważniejsze dni roku ma szansę przetrwać? Ponieważ wszyscy znamy odpowiedź na to pytanie – udajmy, że go nie było.
W rolach głównych urocza (jedna z moich ulubionych aktorek) Emma Roberts oraz Luke Bracey. Tą pierwszą znać możecie np. z American Horror Story oraz genialnego Scream Queens, a tego drugiego… z zaskakującej liczby hitów pokroju Przełęczy Ocalonych, November Mana czy Point Break – Na Fali. Jestem tym zdziwiony o tyle, że Luke Bracey z twarzy nie przypomina mi zupełnie nikogo, w dodatku jego urodzie zdecydowanie czegoś brakuje (mam wrażenie, że jak wszystkim Australijczykom) i chociaż jest niewątpliwie przystojny – to jak dla mnie jest raczej kiepskim wyborem w temacie bohaterów filmów romantycznych. Nic to jednak, gdyż stworzyli z Roberts doskonałą parę – młodych, zgaszonych, cynicznych i nie wierzących w miłość, ale też niewątpliwie jej potrzebujących. Ludzi połączonych niezwykłą ekranową chemią.
Fabuła jest standardowa do bólu, ale generalnie dość przyjemna – głównie za sprawą tego, że same Święta Bożego Narodzenia nie odgrywają w niej głównej roli. Sytuację obserwujemy dokładnie na przestrzeni roku, co mocno urozmaica tak miejsce akcji jak i sam scenariusz. Żarty jak na komedię romantyczną są niekiedy nawet zabawne, duża w tym zasługa aktorów bez kija w dupie – Emma Roberts grywa zwykle w mało grzecznych produkcjach (Millerowie) i cieszę się, że przemyciła do Randek od święta trochę charakteru i swojego uroku seksownej chłopczycy. Jest trochę pijackich imprez, wielkich mów czy świątecznych upokorzeń – słowem wszystko to czego się spodziewacie.
Postacie drugoplanowe to standardowy zestaw szarych osobowości, które niestety nic nie wnoszą do fabuły więc warto ich pominąć – nie zapamiętałem ani imion, ani twarzy. W obsadzie nie pojawił się również nikt specjalnie znany. Randki od święta to na tyle ładny film, że dziwi natomiast angaż Kristin Chenoweth, która o dziwo ma niezłą ocenę swojej pracy np. na Filmwebie (ponad 7). O dziwo, bo jest 52 letnią blond lalą po dziesiątkach operacji plastycznych. Nie chcę być nieuprzejmy, ale jak na tak uroczy film „podstarzała ciotka” wyglądająca jak plastikowy potwór to jak nóż w plecy dla takiego widza jak ja. Oczywiście jej wygląd to jej sprawa i kwestia gustu – ale zdecydowanie wyróżniała się spośród obsady i to na minus.
Muzyka to standard, który pozostaje prawie niezauważony – pojedyncze brzdęknięcia niegodne zapamiętania. Zdjęcia natomiast są świetne, kolory soczyste i od razu widać, że jest to film w miarę wysokobudżetowy, nagrany w sensownym standardzie (spróbujcie włączyć byle jaką randomową produkcję świąteczną np. na TV4 lub TV Puls to zobaczycie różnicę). Oglądało się to pięknie, zwłaszcza, że mój telewizor ma funkcję Ambilight czyli dodatkowe lampy z każdej strony, które emitują na ścianie kolor danej sceny. Świąteczny klimat jak znalazł!
Trudno powiedzieć czy coś w Randki od święta nie zagrało – z jednej strony Luke Bracey nie przypadł mi do gustu, z drugiej scenariusz niczym szczególnym się nie wyróżniał. Wiem, że jest to film zasługujący na ocenę rzędu 5/10, głównie za to że po prostu istnieje, ale mam za sobą kilkadziesiąt podobnych produkcji i ta zyskuje niesamowitą Emmą Roberts oraz tym, że sklecona jest może bez fajerwerków, natomiast porządnie i z uczuciem fajnej, wieloświątecznej estetyki.
Jak dla mnie 7/10, ale niektórzy z Was z pewnością ocenią go niżej. Natomiast jeśli szukacie filmu w świątecznym tonie na wieczorny seans – w zalewie wszystkich Netflixowych nowości tylko ta wydaje się tą jedyną. Miłego seansu!