Skip to main content

Jakiś czas temu recenzowałem poniekąd świetne i wyjątkowe Road 96 czyli bardzo mocną i uczuciową podróż przez fikcyjne „Stany Zjednoczone” w kierunku granicy z lepszym światem. Wspomnianą grę pochwaliłem praktycznie za wszystko, a tymczasem kilka tygodni temu w moje ręce trafił jej… prequel – czyli powiedzmy dwójka, która dzieje się przed jedynką. Przyznam szczerze, że już dawno nie byłem tak podekscytowany i praktycznie od razu zabrałem się za ogrywanie kontynuacji tego wspaniałego tytułu. Czy okazał się równie dobry? Szczegóły poniżej.

W drodze przypomnienia: Fabuła Road 96 skupiała się na anonimowych nastolatkach, którzy podróżując w kierunku granicy przeżywali rozmaite przygody/uczestniczyli w historiach postaci pobocznych. Nasza śmierć lub przekroczenie granicy – cofało nas do początku i stawiało w roli kolejnego milczącego nastolatka, który znów i znów podróżuje ku wolności. Mile 0 stawia nas jednak (naprzemiennie) w skórze dobrze znanej nam Zoe lub nowego dla serii Kaito. Sama akcja rogrywa się dużo wcześniej niż w znanym oryginale i pozwala nam uczestniczyć w przemianie mentalnej wspomnianej Zoe – z córki bogatego tatusia, która gdzieś ma politykę i swoje fikcyjne państwo – po znaną z oryginału uciekinierkę i buntowniczkę.

To co w Road 96 było najlepsze – czyli wcielanie się w anonimowych nastolatków i poznawanie najważniejszych członków ruchu oporu jak i osób stojących po stronie złowieszczego dyktatora – tutaj ogranicza się do dwóch postaci z dobrze nakreślonymi charakterami. Co prawda nadal mamy swoiste rozdziały z poszczególnymi przygodami, aczkolwiek zróżnicowanie jest zdecydowanie mniejsze. Zginąć właściwie też się nie da, gdy tak się dzieje restartujemy punkt kontrolny – szkoda, bo permanentna śmierć w jedynce (czy z wycieńczenia czy nieudanej próby ucieczki) dodawała trochę emocji do naszej podróży. Tutaj podążamy liniową fabułą, a scenariusz naprzemiennie pozwala nam kierować raz tą, a raz drugą postacią. Pod względem zubożenia gameplayu, jak i czasu potrzebnego na ukończenie przygody – myślałbym o Mile 0 raczej jako o przyjemnym dodatku niż o jakiejkolwiek formie kontynuacji. Uspokoję Was jednak – nadal widzimy akcję z widoku pierwszej osoby, a dodatkowo nadal podejmujemy się rozmaitych dialogów, łamania szyfrów czy ogólnie przyjętej kombinatorki. Nowością są etapy… jakby żywcem skopiowane z dowolnej przygody Sonica – a więc biegane. Razem z naszym kompanem wskakujemy na rolki i pędzimy na złamanie karku po dziwnych, abstrakcyjnych światach – zbierając diamentową walutę czy omijając dziesiątki przeszkód. Etapów tych jest całkiem sporo, ale wydają mi się dodatkiem wymyślonym maksymalnie na siłę, dodanym właściwie po to, aby coś się w grze działo. Oryginał obfitował w mnóstwo mini gier – czy ostrzeliwanie samochodów z pistoletu na gwoździe czy nawet z gry w piłkę i strzelaniu na bramkę. Nie mówiąc już o rozmaitych łamaniach szyfrów na czas – tutaj mamy trochę zagadek logicznych i dużo… wspomnianej jazdy na rolkach.

Sama fabuła jest znośna i dobrze dopełnia wydarzenia z poprzedniej odsłony, ponownie spotykamy kilka znanych twarzy (np. reporterkę Tanyę czy misiowatego kierowce Tira), a także spotkamy kilku nowych ciekawych postaci lub ukryte tu i ówdzie odniesienia do innych, w grze niedostępnych bohaterów. Mnie wciągnęło i zaciekawiło na tyle, że sporo zostało mi w pamięci i chętnie rozmawiam o tym ze znajomymi, którzy też grali. Nie jest to znów tak urocze jak „jedynka”, ale generalnie daje radę.

Warstwa graficzna nie zmieniła się znacząco, gra wygląda właściwie identycznie jak podstawka – ale nic w tym złego, ponieważ ascetyczne, pozbawione większych detali krainy czy proste, porozrzucane po okolicy przedmioty – to moim zdaniem przeuroczy wyróżnik Route 96 na tle konkurencji Indie tego typu. Na pewno dość szybko się przyzwyczaicie – chyba, że już się w niej zakochaliście. Muzyka nadal kopie tyłki, nadal też odnajdujemy ją na kasetach magnetofonowych porozrzucanych po niektórych lokacjach. Jednakże  tym razem nie bardzo jest gdzie jej słuchać, w poprzedniej części dość dużo podróżowaliśmy samochodem i mogliśmy korzystać z radia – w Mile 0, gdzieś tam zwykle leżą boomboxy, ale to zdecydowanie za mało, aby przesłuchać wszystko i cieszyć się tym podczas gry. Technicznie nie jest źle, [ponieważ kod daje radę – jest tu zdecydowanie mniej błędów niż w oryginale, gra ani razu mi się nie zawiesiła, działała bardzo płynnie a wersja polska nie zawierała jakichś poważniejszych wpadek. Miałem chyba początkowo problem w tym, ze niektóre dialogi pokazywały się „na sobie” tzn. nie w sposób filmowy (jedno zdanie), a w dwurzędzie (poprzednie na górze, nowe wchodzi pod spód), ale albo przestało mnie to niepokoić, albo w końcówce gry jakoś zniknęło, bo pamiętam to, ale nie wkurzyło mnie tak jak mogło.

Route 96: Mile 0 to przeuroczy dodatek dla fanatyków (takich jak ja) części pierwszej. Jest to też jakiś początek dla tych, którzy są mocno nagrzani na przejście całości (myślę, że przejście Mile 0 przed przejściem oryginału wiele zabawy Wam nie zepsuje). Warto jednak mieć na uwadze to, że recenzowane Mile 0 jest wyraźnie okrojone, dużo krótsze i nie wywołujące takich emocji jak podstawowa wersja. Jeśli graliście w Route 96 i czekacie na sequel tak jak na pocałunek od Boga – warto zagrać. Jeśli jednak czujecie się spełnieni podstawką, to swoista „dwójka” generalnie Was rozczaruje. Bardzo trudno zrecenzować taką produkcję – mnie generalnie rozczarowała i trochę wynudziła, ale cieszę się, ze ją ukończyłem, bo bardzo lubię świat fikcyjnego państwa Petria i zależności pomiędzy bohaterami. Ach, żebyśmy się dobrze zrozumieli: MILE 0 TO OSOBNA GRA, KTÓRA NIE POTRZEBUJE ROUTE 96 DO DZIAŁANIA.

Jako produkcja dla kogoś kto nigdy nie grał w oryginał, oceniam jako: 5/10 i będę bardzo nieszczęśliwy jeśli zaczynając od Mile 0 zniechęcicie się na tyle, że nie przejdziecie oryginału. Dla kogoś kto grał, 6-7/10 – pod warunkiem, że nie oczekujecie kontynuacji z prawdziwego zdarzenia, a formy dodatku na przeczekanie, który zmyślnie rozwija kilka (chociaż nie za dużo) wątków. Ale ogólnie jest miło! Naprawdę.

Dziękuję firmie PLAION za dostarczenie gry do recenzji! Grę recenzowałem na platformie Playstation 4, ale jest również dostępna na Steam, PS5, XSX, Switch, XONE.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: