Bardzo mocno cenię mniejsze, ale tworzone z sercem produkcje. Od pewnego czasu, zwykle na Nintendo Switch – stawiam na krótkie, ale chwytające za serce historie, w których nie tyle chodzi o grafikę czy gameplay, ale zaangażowanie emocjonalne, które rzeczone gry we mnie wzbudzają. A jeszcze lepiej, gdy tak jak w recenzowanym Road 96 – dotykają ważnych, ciągle aktualnych kwestii społecznych.
Road 96 opowiada historię kilku nastolatków, których głównym celem jest podróż drogą 96 i ucieczka do innego kraju – gdyż nie odpowiada im aktualna sytuacja polityczna, którą bez ogródek można nazwać dyktaturą. Wcielamy się po kolei w każdego „uciekiniera” i przeżywamy proceduralnie generowane przygody, poznajemy trochę towarzyszy podróży i finałowo z sukcesem lub nie – przekraczamy granicę. W tym miejscu Road 96 ma mocno odczuwalne motywy roguelike – samą grę należy ukończyć kilkukrotnie, nasza postać może permanentnie zginąć, a pewne specjalne umiejętności zdobywane podczas jednej podróży, przechodzą na następną (np. umiejętność otwierania zamków). Nowe umiejętności czy zebrane przedmioty pomagają nam też w otwieraniu kolejnych ścieżek dialogowych.
Pod względem fabuły jest nieźle – każde przejście gry to wzięcie udziału w kilku scenkach, które czekają na nas w podróży. Produkcja wyraźnie podzielona jest na rozdziały, a ukończenie jej zapewnia specjalny pasek procentowy przypisany do występującej tam postaci. W trakcie danej przygody rozmawiamy z aktualnym bohaterem, czasami grzebiemy mu po samochodzie lub pomagamy w czymś na pieszo, a także bierzemy udział w minigierkach – raz gramy w Connect 4 (taki rodzaj planszówki), innym razem strzelamy z gwoździarki do bandytów czy wymijamy pędzące samochody. Śmierć jest możliwa, bo dysponujemy własnym paskiem energii – ten na szczęście możemy i powinniśmy odzyskiwać podczas posiłków lub odpoczynku – zapamiętajcie tę radę, bo jeszcze mi za nią podziękujecie. Śmierć nie przychodzi bardzo łatwo, ale jest permanentna dlatego raczej powinniśmy uważać.
Technicznie jest dość średnio, ale zwykle nie o to chodzi w tego typu „indykach” czyli produkcjach niezależnych. Na PS4 PRO kilka razy chrupnęło i poczułem się jak podczas gry na Switchu – uważam, że nic takiego nie powinno się zdarzyć, tym bardziej wiedząc że grafika jest na tyle podstawowa, że wyjątkowo szkaradne liście na drzewach będą się Wam śniły do końca życia. To co mnie zaskoczyło negatywnie to… brak nóg. Grę przechodzimy z widoku z oczu – tak więc możemy kręcić głową w każdym kierunku. Niestety nie posiadamy żadnego ciała, co jest dość zabawne np. wtedy, gdy w samochodzie spojrzymy w dół. Może przeżyłbym to na VR, ale na dużym ekranie miałem z tym wielki problem. Na plus wychodzi za to muzyka, która jest wprost obłędnie dobrana – a także rozszerzalna za pomocą znajdziek – skrzętnie poukrywanych kaset magnetofonowych. To nie jedyny plus, bo twórcy sprytnie poukrywali również inne mechanizmy – podejmowane decyzje wpływają na ogólne zakończenie, podczas misji można czasami lekko zboczyć z trasy i zrobić jakąś ciekawą aktywność czy… skorzystać ze wszystkich znalezionych/naniesionych/wydrukowanych gdziekolwiek numerów telefonów i pod nie zadzwonić (oczywiście w grze). Całość jest o tyle strawna, że dostajemy również wersję PL – tłumaczenie jest niezłe, zabawne i dobrze zrobione. Jedynym zgrzytem jest forma napisów, te rozpychają się między sobą – tzn. zamiast jak w filmach się zastępować, to nowy tekst czasami wyrzuca poprzedni odrobinę w górę, a sam zajmuje dolną pozycję (tworząc dwie linijki) co może, ale nie musi dezorientować.
Wspomniałem na początku recenzji o proceduralnie generowanych poziomach – nie bardzo w to wierzę. Ale najpierw szybkie wyjaśnienie – określenie to oznacza, że teoretycznie to gra tworzy losowo za każdym razem levele po których się poruszamy (np. poprzez generowanie za każdym razem innych lochów w grach typu Diablo). Przy Road 96 trochę trudno mi w to uwierzyć, bo na dobrą sprawę nie widzę tutaj nigdzie możliwości, aby to była prawda – losowością na pewno można nazwać kolejność poznawanych historii, być może jakąś formę znajdowanych przedmiotów na stałe poprawiających nasze umiejętności – ale to właściwie chyba tyle. Cała reszta wygląda w sumie na ręczną robotę programistów – i nawet jeśli jesteśmy ponownie w jakiejś miejscówce lub jedziemy przez nieskończoną pustynię – absolutnie nie czuć w tym roboty generatora. To nie jest mimo wszystko plus, bo skoro twórcy chwalą się tym, że tak jest – to chciałbym to jakkolwiek poczuć lub zobaczyć.
Całościowo jednak Road 96 to produkcja dla wszystkich tych, którzy lubią ciekawe, wielowątkowe i szybkie historie, które w dodatku poznajemy z wielu oczu i wielu punktów widzenia. To także jedna z ciekawszych produkcji dla mniej doświadczonych graczy – w której co prawda czasami przydają się szybkie ręce, ale za to łatwo dzięki niej udowodnić, że gry to nie tylko bijatyki lub szybkie strzelanki.
Na przejście Road 96 potrzebujemy około 7h i przynajmniej kilku prób różnymi postaciami. Aczkolwiek zrobicie to z przyjemnością, bo gameplay, ścieżka dźwiękowa i większość grafiki (no tania, ale mi się podobała) wprost zachęcają swoim klimatem, aby grę splatynować. Dla mnie godziny spędzone przy produkcji DigixArt Studio były piękne i mocno oderwały mnie od Life is Strange 2. A to największy komplement!
Jak dla mnie Road 96 to takie lekko zawyżone 7/10, które ma swoje wady i niedociągnięcia – ale nie o to tu chodzi. I trzeba od początku wiedzieć po co sięgamy i co najważniejsze – lubić to. Ja wracam do gry!
[za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawcy. Tekst powstał również z okazji niedługiej premiery prequela o nazwie Road 96: Mile 0 – który zadebiutuje już 4 kwietnia 2023]