Skip to main content

Powiem Wam tak: z kilku powodów „Miłość po angielsku” to wyjątkowo ciekawy przypadek filmowy – z jednej strony mamy tutaj bardzo fajny „światowy debiut” Piotra Adamczyka w wersji anglojęzycznej, (w odróżnieniu od serialu Hawkeye, tutaj zobaczymy go w głównej roli).  Z drugiej strony – u nas królują komedie romantyczne, podczas gdy recenzowana produkcja to generalnie czystej krwi „romans”, czyli rzecz zdecydowanie mniej kolorowa i bardziej naturalistyczna. Bliższa naszej rzeczywistości, aniżeli wesołym splotom przypadków. Czy to źle? Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. A jak powiem ja, oraz do kogo właściwie skierowane jest „Up on the Roof”(tytuł oryginalny) i czy ma jakąkolwiek szansę na wywołanie szumu w naszych kinach?pola Szczegóły poniżej!

Sama fabuła nie jest przesadnie skomplikowana: śledzimy losy dobrodusznego Polaka na obczyźnie, który całe życie spędził za ladą małej kawiarni/baru. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności spotyka ponownie swoją dawną miłość, a dawne uczucia ponownie odżywają.

Być może mi nie uwierzycie, ale te dwa zdania powyżej to nie jest zarys scenariusza, a właściwie jego całość. Wspomniane wcześniej naturalistyczne podejście dość mocno obcina fabułę z dodatkowych wątków – okej, postaci drugoplanowe mają co prawda swoje życie, ale to kim są i co łączy je z bohaterem jest w sumie mało ważne. Stefana poznajemy w momencie, gdy jest gotowy na zmiany, a jego przyjaciół gdy chcą mu w tych zmianach pomóc. Jest też ona, pierwsza wielka miłość, która po 15 latach być może również jest gotowa na coś więcej. Co ciekawe, nie warto nastawiać się tutaj na miłość do której jesteśmy przyzwyczajeni – mało tutaj fajerwerków, więcej za to dorastania do uczuć dwóch dorosłych osób. Czuć w tym Brytyjską szkołę filmową, która znacznie odbiega od tej przaśnej, Polskiej – tempo jest wolniejsze, wątki dodatkowe są faktycznie dodatkowe, a rozmowy bohaterów mają trochę więcej sensu. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się czemu bohaterowie nie mogą ze sobą po ludzku porozmawiać – tutaj koniec końców rozmawiają. Warto jednak powiedzieć sobie wprost: jeśli nie jesteście widzami 40+ i obce jest Wam złamane serce, jest szansa, że będziecie się nudzić. To dość powolny, milczący romans w którym Adamczyk raczej patrzy w okno niż skacze z okna przyczepiony do kolorowych balonów.

W rolach głównych wystąpili Piotr Adamczyk, Natalia Rena, Nathaniel Parker, Deborah Findlay czy Mojo Akande (wkrótce np. w filmie Tetris). Zupełnie szczerze powiem, że Adamczyk nie tylko świetnie mówi po angielsku co równocześnie był najciekawszą postacią widoczną na ekranie – nie wiem czy miał bezpośredni wpływ na scenariusz, ale udało mu się przemycić drobne polskości (w ogóle narodowość) których nie widać w innych filmach. Jego postać chociaż mieszka w Anglii od 20 lat czasami rzuci głupim „jak to powiedzieć po angielsku” w trakcie dialogu, co dodaje nie tylko odpowiedniego wyrazu i sympatyczności, ale także wzmaga realizm. Adamczyk kolejny raz pokazał, że jest jednym z lepszych i ciekawszych polskich aktorów i że dopiero zaczyna wielką karierę – widziałem go w rolach komediowych, sensacyjnych czy właśnie w romansie – i jest jednym z ciekawszych artystów swojego pokolenia. Role drugoplanowe wypadały nieźle, zwykle były to osoby bardzo sympatyczne. Jeśli czegoś nie mogłem znieść to głównej roli żeńskiej – Natalia Rena zagrała strasznie, a jej bohaterka jest toksyczna, nieciekawa i przepełniona złymi emocjami. Nie byłem w stanie spojrzeć na nią przychylniejszym okiem, nie znoszę kobiet tego typu. Przez to też filmowa miłość Stefana oraz Emily traci na pędzie i wartości stając się raczej historią Stefana, który niepotrzebnie drugi raz wchodzi do tej samej rzeki, zamiast z czystą głową ruszyć dalej. Ludziom ze złamanym sercem film da trochę nadziei (bo da się do siebie wrócić), ale tym którzy mają takie myśli dawno za sobą – może wydać się śmieszny.

Scenografia jest całkiem niezła, mieszkania które obserwujemy są ciekawie urządzone, bardzo ciepłe i świetnie oddają charakter/potrzeby bohaterów. Niektóre zdjęcia plenerowe np. nad rzeką czy na lotnisku – również są klimatyczne. Niestety całkiem spora liczba scen miejskich jest dość pusta – fajne są małe alejki czy parki, ale szersze plany ukazują pewną miejsko-wiejską biedę. A już w ogóle idiotyzmem okazuje się montaż, szczególnie upływającego czasu czy podróży – większość takich zabiegów albo przypomina zdjęcia z drona z 2005 roku, gdzie standardem rozdzielczości było 600×500, albo są naprawdę okropnie przyśpieszone i obdzierają film z uroku. Nigdy nie sądziłem, że napiszę to o filmie, a nie o grze – ale Miłość po angielsku traci też „klatki animacji na sekundę” – efekt jest szczególnie widoczny na początku filmu (zbliżenie mapy) oraz na szerszym planie, gdy kamera idzie w bok. Coś niesamowitego, mało kiedy w filmie widzę taką fuszerę.

Chciałbym również napisać dwie rzeczy o muzyce, trochę sobie przeczące. Muzyka jest naprawdę świetna, niestety nie pasuje do samego filmu. Tzn, jak zamkniecie oczy i posłuchacie tego co zostało zaoferowane – jest super. Gorzej jak zaczniecie się zastanawiać, że nie pasuje do klimatu, pojawia się losowo w złych momentach, jest dużo za głośna, a dodatkowo jeden utwór (bodajże Kylie Minogue czy kogoś podobnego) odgrywany jest minimum 5 razy.

Miłość po angielsku to świetna kreacja Piotra Adamczyka, aczkolwiek dla standardowego Polaka to trochę za mało, aby poczuć wielką radość z kinowej przygody. Świetne pomysły i ascetyczny scenariusz przenikają się z rozwiązaniami tragicznymi i zdecydowanie skromnym budżetem. Gdyby nie Adamczyk, nie dałbym głowy czy taki film wszedłby do naszych kin. Mimo tych wad i niedociągnięć – to w sumie dość ciekawa opowieść o pojednaniu dwojga dorosłych ludzi. Bez wątków z kosmosu, z szybkim wyjaśnieniem nieporozumień, a finalnie z miłym, nawet zabawnym, chociaż niepotrzebnym epilogiem w czasie napisów końcowych.

Dla mnie taki 6/10, ale do bycia grupy docelowej brakuje mi jeszcze kilku lat. Jeśli jesteście singlami po 40stce, lubicie brytyjskie klimaty, albo chcecie więcej Adamczyka jako mega sympatycznego faceta – sprawdźcie. Szybko zapomnicie, ale przynajmniej będziecie mogli opowiadać w towarzystwie, że uczestniczyliście w początku kariery tak wielkiego człowieka jak Piotr. Uściski dla niego!

Film od dziś w kinach (24.03.2023).

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: