Postanowiłem wejść w 2021 rok z przytupem, zaczynając od recenzji jednego z najbardziej uroczych Polskich „arcydzieł” delikatnie zahaczających o horror. Po całkiem niezłym „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, Julia Wieniawa powraca z filmem zupełnie odmiennym może nie gatunkowo, ale na pewno stylistycznie. Z filmem, który wziął się totalnie znikąd (tydzień różnicy pomiędzy zapowiedzią, a premierą) i z miejsca zawojował TOP 10 Netflixa. Co więcej z filmem, który w moim odczuciu powinien być zobaczony nie tylko przez widzów Polskich, ale również tych z reszty świata. Pozostaje tylko pytanie czy to dlatego, że „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” to produkt tak dobry czy może… jest wręcz odwrotnie. Zapraszam do recenzji i oczywiście na Netflix!
„Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” to czarna komedia z elementami dramatycznymi – film opowiada o pewnej Sylwestrowej nocy, podczas której na wielkiej imprezie przypadkowo ginie gospodarz. Ten niespodziewany zwrot akcji pchnie istną lawinę kolejnych klocków domina niczym nietoperz z Wuhan światowe rynki.
Sam scenariusz jakoś bardzo wybitny nie jest – to raczej pewna mieszanka stereotypowych postaci i sytuacji, które widzieliśmy już dziesiątki razy w innych produkcjach. Siłą fabuły jest to, że ta odważnie rozwija znane i standardowe wątki, nadając im własny sznyt i doskonale narzucając w nich coraz to szybsze tempo. Recenzowana produkcja jest szybka, sprawnie przechodząca pomiędzy scenami i tematami – nie boi się również golizny, przekleństw i trudniejszych tematów (chociaż te podaje w bardzo prostackim sosie). Jest zabawnie, wszystko wydaje mi się przerysowane i podciągnięte kolorową kredką.
W roli głównej Julia Wieniawa, która moim zdaniem jest zupełnie niesłusznie hejtowana w Internecie za całą swoją karierę. Rozumiem, że ludziom nie podoba się ktoś, kto tańczy, śpiewa, gra w filmach, sprzedaje gacie do jogi czy perfumy – bo co za dużo to niezdrowo – natomiast dość trudno odmówić jej talentu, zwłaszcza w produkcjach rozrywkowych i niewymagających. Na Panią Wieniawę patrzy się niezwykle przyjemnie i aż boli, że pomimo „plakatowej” roli, to nie ona gra tu pierwsze skrzypce. W pozostałych rolach Mateusz Więcławek, piękna Monika Krzywkowska, Nikodem Rozbicki czy niezwykle zmysłowa Aleksandra Pisuła. „Wszyscy moi przyjaciele…” nie atakują wielkimi nazwiskami, ale z pewnością czuć w nich wielką energię, młodość i zagraniczny sznyt. Bardzo trudno przyczepić się do kogokolwiek, bo nawet jeśli ktoś nie wypowiada żadnej kwestii (ziomki na ławce) lub gra coś wybitnie debilnego (Wieniawa), tak po prostu właśnie taka jest to konwencja i trzeba się nie tyle z nią pogodzić, co po prostu się nią cieszyć.
Graficznie jest wspaniale – reżyser naoglądał się amerykańskich filmów, co widać dosłownie z każdego kadru. Dom w którym dzieje się akcja jest piękny, rozległy, świetnie oświetlony i kryjący wiele zakamarków. Ujęcia są ostre, bardzo Instagramowe i niczego nie ukrywające – to jeden z niewielu filmów z ostatnich lat, który może poszczycić się tak cudowną jakością obrazu. Jeśli macie możliwość oglądać Netflixa w najwyższych rozdzielczościach – Wszyscy moi przyjaciele nie żyją – to najlepszy przykład jak robić ładne filmy. Duże wrażenie robi też ścieżka dźwiękowa, która bardzo fajnie wspomaga akcję. W ogóle samo udźwiękowienie jest na tyle dobre, że film nie potrzebuje włączenia napisów – jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – nie jest to standardem w krajowych produkcjach. Wszystko słychać, można delektować się akcją na ekranie!
Skoro to częściowo horror to z pewnością zapytacie o przemoc oraz „straszność”. Generalnie, chociaż znajdziemy tutaj trochę trupów (w sumie jak w tytule) to wysublimowanej przemocy już nie. W filmie nie chodzi o zabijanie, a właściwie o sytuacje, które do tego zabijania w mniejszy lub większy sposób doprowadzają. Całość jest więc miejscami chaotyczna, ale na pewnie nie jest bezsensowna. Fajnie napisany scenariusz i niezła realizacja to z pewnością największe plusy wspomnianej produkcji. Jest trochę jak u Hitchcocka – akcja nabiera tempa, aby wypalić w końcu wszystkim czym tylko może. Jeśli Wasza dziewczyna boi się horrorów – tym razem na pewno poradzi sobie z emocjami.
Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to pastisz, to szybkie tempo i feria kolorów. To aktorstwo, którego się nie odczuwa, to najczystszej postaci kino popcornowe. To taki film, który się wybiera bo ma jedynie 1,5h i wszyscy o nim gadają. A gadają słusznie, bo ogląda się tą chałę wspaniale – nie wiem jak go ocenicie, być może bardzo nisko, a być może całkiem wysoko – natomiast obojętnie jaka ocena nie pojawi Wam się w głowie po seansie – będziecie zadowoleni, że go widzieliście.