Skip to main content

Nadeszła jesień! W normalnych okolicznościach rozkoszowalibyśmy się topowymi kinowymi premierami, niestety nawet fakt, że kina są otwarte nie przekona mnie do wizyty w nich – szybki rzut oka na listę aktualnych premiera jasno pokazuje, gdzie mają nas dystrybutorzy filmowi. Moja narzeczona namawia mnie wprawdzie, abyśmy poszli na cokolwiek, ale póki co trudno o cokolwiek intrygującego – więc wieczory spędzamy w domu. A jak w domu to wiadomo – Netflix i filmy na tyle lekkie, aby bez głębszej myśli przeleżeć te dwie godziny pod ciepłym kocem.

Kilka dni temu natknąłem się na komedię romantyczną „Miłość gwarantowana” w której wystąpił znany z kilku filmów komediowych Damon Wayans Jr., którego (oraz całą jego liczną rodzinę) darzę naprawdę sporą sympatią.

Miłość gwarantowana opowiada historię „ubogiej” prawniczki, której dzięki pracy społecznej nie stać nawet na automat z wodą do biura. Pewnego dnia pod jej drzwi trafia Nick – oszukany przez serwis randkowy obiecujący znalezienie miłości przy odbyciu przynajmniej 1000 randek. Tysiąc zbliża się wielkimi krokami, miłości jak nie było tak nie ma, więc trzeba brać się w garść i pisać pozew. Główni bohaterowie zajmują się sobą, a widzowie już od tego momentu dokładnie wiedzą co się stanie, jak i dlaczego – bo twórcy nawet nie silą się na jakiekolwiek odstępstwa od standardowych napisanych na kolanie fabuł jakich już nawet nie tysiące, a miliony. Scenariusz jest więc wyjątkowo mierny – uboga prawniczka w gigantycznym biurze, dwójka pracowników i zastępy sprzętu Apple? Facet, który wydaje się nie mieć pieniędzy, a 1000 randek spędził w najlepszych lokalach? Trudno uwierzyć w zaserwowany tutaj realizm, gdzie najbiedniej wygląda multimilionerka reprezentująca pozwany serwis randkowy. Po komedii romantycznej oczekuję trzech rzeczy – romantyzmu, uroku i przede wszystkim inteligentnych żartów. Miłość gwarantowana jest co prawda urocza i siląca się na romantyzm, ale grzechem byłoby nazwać ją zabawną. Przez cały film uśmiechnąłem się może jeden raz i to raczej od niechcenia, co najwyżej litościwie podnosząc skroń niż kącik ust uraczony dobrą zabawą czy sensowną ripostą.

Love, Guaranteed

Aktorsko jest dość dobrze, wspomniany Damon Wayans Jr. robi robotę i chociaż trudno polubić postać w którą się wciela to większa w tym wina samego rozpisania jego bohatera, niż samej gry aktorskiej. Rachael Leigh Cook świetnie mu partneruje i mam nadzieję, że tym występem uda jej się wyjść z szuflady miernej aktorki telewizyjnej, której nikt nie rozpoznaje na ulicy – zdecydowanie życzę wielu wspaniałych ról. Reszta obsady prezentuje się raczej kiepsko, zwłaszcza niezwykle irytujący gej i kręcąca się obok niego sekretarka – ich charaktery straszliwie mnie denerwowały, zostali napisani jako osoby przegięte, puste, pozbawione głębszej myśli, a co jest największą zbrodnią – osoby nudne, których talent aktorski być może sprawdziłby się we wstępie do pornosa, a nie w normalnym „prawie kinowym” filmie.

Technicznie bywa naprawdę ładnie, niektóre kadry robią wrażenie. Cała scenografia jest zdecydowanie na plus, tak samo muzyka przygrywająca w tle. Jeśli spędzacie spokojny wieczór z ukochaną, który notorycznie lubicie przerywać wychodzeniem do łazienki lub scrollowaniem fejsbuka – odpalajcie lektora (coby dużo nie stracić) i do dzieła.

Miłość gwarantowana to bardzo ładny średniak, który nie śmieszy i nie fascynuje. To poprawnie zrealizowany film, które hurtem produkuje Netflix – jest to i wada i zaleta. Bo tak naprawdę co kto lubi i czego kto potrzebuje – mi w niedzielny wieczór wjechał doskonale. Ale prawda jest taka, że gdybym nie pisał recenzji – nie pamiętałbym nawet tytułu. Jakby to oglądajcie na własną odpowiedzialność, ale daję mocne 5/10! Nic się nie wyróżniło, w żadną stronę.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: