Skip to main content

Słuchawki Bluetooth towarzyszą mi od pierwszego telefonu z Androidem. Wtedy była to mordęga – małe baterie, kiepskie materiały z których zostały wykonane, a w samym telefonie bardzo mało RAMu – przy czym BT nie był traktowany priorytetowo i przy większej liczbie operacji przycinał sygnał. Na moim „niekulturalnym” blogu testowałem już kilka świetnych sprzętów muzycznych w tym np. jedne z najlepszych słuchawek sportowych jakie miałem w rękach. Ich recenzję przeczytacie tutaj. Ogólnie tekstów miało być więcej, współpracowałem w pewnym momencie z jedną firmą „budżetową” przy ich produktach, ale dwie pary słuchawek złamały mi się na głowie po dwóch dniach. Testu więc nie było, współpracę szybko zerwałem. Tym razem uznałem jednak, że warto pisać o każdym spostrzeżeniu. Kilka dni temu moje bezprzewodowe słuchawki sportowe wyzionęły ducha. Postanowiłem więc sprawdzić tak ostatnio popularne „pchełki”, które pierwotnie zaprezentowało w swojej ofercie Apple. Nie jestem jednak na tyle szalony, aby wydawać „tak od ręki” 800 zł – musiałem jednak przyznać, że ich konstrukcja jest co najmniej interesująca. Po szybkim researchu okazało się, że istnieją chińskie zamienniki w cenie od 20 do 40zł. Wiem, że zaraz podniosą się głosy: „to nie to samo, nie mają czujników, nie mają DNA Jobsa, nie możesz nimi zapłacić czynszu” – ale nie chodzi o to, aby ośmieszać Apple, a szczerze odpowiedzieć na pytanie czy jest sens inwestować w no-name’y w dodatku o niejasnych wersjach i właściwościach. Ja już poznałem na to pytanie odpowiedź, zapraszam do tekstu.

Słuchawki, które kupiłem na jednym z portali aukcyjnych noszą swojską nazwę „wireless music I8X” i generalnie prezentują się dość tanio. Nie jest to jednak wada tego konkretnego modelu – moim zdaniem każde tego typu „wtyczki” tak wyglądają i tym aspektem oceniać ich nie mogę. Dodam tylko, że w internecie nabyć można jeszcze wersję czarną – ale ja bałem się zaryzykować, bo tego typu kolorystyka przy takim mini sprzęcie wydała mi się nietrafiona.

Całkiem nieźle wyglądające pudełko skrywało również masę sekretów. Oprócz powerbanka-etui oczywiście dwie słuchawki, specjalne gumowe osłonki – jeśli słuchawki wypadają nam z ucha oraz kabel USB i Instrukcję. Tak własnie wyglądało to na żywo:

pudełko na pierwszy rzut oka wydaje się naprawdę estetyczne

powerbank dostarczono w folii ochronnej. Zdecydowany plus i dbałość o szczegóły

powerbank + słuchawki. W pierwszej chwili zestaw robi wrażenie.

Większość przedmiotów wykonano z niezłego plastiku, a same słuchawki prezentują się dość ciekawie. Mają specjalny kształt, który w teorii lepiej trzyma je w uchu. Mi oczywiście wypadły już kilka minut po wyjściu na ulicę, ale to mogła być oczywiście moja wina, widocznie mam jakieś niestandardowe kanały uszne. Dołączony pokrowco-powerbank ma pozwolić nam na trzykrotne ładowanie słuchawek, a te według opisu powinny działać do 5h. Kabel USB nie sprawił problemów – ale w przyszłości może – powerbank obsługuje złącze znane z iPhone’ów, a ja np. w domu nie mam takich kabli. Gumowe nakładki wydają się nie tylko nieźle zaprojektowane, ale całkiem przydatne.

gumowe nakładki pozwalają utrzymać słuchawki w mniej standardowym uchu

powerbank + kabel USB. Jego wadą jest złącze iPhone’owe złącze Lighting – nie mam tego typu kabli

jakby nie patrzeć, wyglądają tanio, ale oryginalnie. Są jednak odrobinę krótsze od tych Apple

Do czego więc możemy się tutaj przyczepić? Do wszystkiego.

Instrukcja obsługi jest po chińsku i trochę po angielsku. W jakiś tam pokraczny sposób stara się wprowadzić w meandry połączenia Bluetooth i na tym jej rola się kończy. Dalej wyjaśnia chyba komunikaty audio, ale nie mam pojęcia dlaczego i jaki jest tego cel. Etui nie ma wskaźników naładowania, nie zostało to jakkolwiek wspomniane w instrukcji – nie wiem więc czy jest w nim energia, nie mam też wiedzy czy ładuje wspomniane słuchawki. Jest guzik, którego naciśnięcie sprawia, że coś tam się świeci w gnieździe USB – jeszcze testuję czy to oznacza ładowanie czy… po prostu się świeci. Samo parowanie to kolejny problem – opisane jest w miarę rozsądnie, ale pojawiały mi się w telefonie dwa urządzenia. Byłoby to logiczne, bo przecież słuchawki są dwie – ale chwilę po włączeniu one łączą się między sobą i teoretycznie smartfon widzi tylko jedno urządzenie. Tak się oczywiście nie stało (wielokrotnie) i połączyłem się z czymś „martwym”. Po kilku mniej lub bardziej nerwowych chwilach ten etap mieliśmy jednak za sobą – teoretycznie z sukcesem.

Nie jestem melomanem, w dodatku jestem odrobinę głuchy, ale nawet ja przyznam, że I8X brzmią dość słabo. Dźwięk co prawda nie jest cichy, nie ma echa, po prostu wydaje się bardzo, ale to bardzo tani. Jak na złość komunikaty „systemowe” są straszliwie głośne i nie ma jak tego wyciszyć – albo może się da, ale w instrukcji nie ma o tym ani słowa.

To byłyby jeszcze sensowne „dodatkowe” słuchawki, gdyby nie to, że wystarczy iż pomacham sobie ręką przed twarzą, a jedna gubi drugą. Mam wrażenie, że idąc ulica nawet wiatr zakłócał mi sygnał, który ochoczo rwał się od słuchawki do słuchawki. Nie jest to z pewnością wina telefonu, bo ten jest nowy i ma 6GB RAMu. Jakby tego było mało test z pomocą YouTube wykazał… opóźnienie rzędu 0,5 sekundy w stosunku oko-ucho. Przy Spotify nie ma to żadnego znaczenia – ale np. przy oglądaniu filmu w pociągu czy na siłowni powstaje bardzo nieprzyjemny dyskomfort.

Rozmowy telefoniczne to kolejny minus tego chińskiego pierdolnika. Pomijając, że z jakiegoś powodu ZAWSZE jedno ucho gaśnie, tak rozmówcy totalnie nie słyszą tego co do nich mówimy. Rozmowy testowe przebiegały tak, że nie byłem pewny czy osoba po drugiej stronie słyszy mnie… przez telefon schowany w kieszeni, a nie przez słuchawkę. Ale to chyba niemożliwe… natomiast nieprzyjemny efekt pozostał. Zresztą z tym uchem to jest tez tak, że rozmówca wydawał się oddalony, rozmowa przebiegała jakby przez walkie talkie. Same słuchawki mają na sobie przyciski, które służą do włączania i wyłączania. Dodatkowo krótsze naciśnięcie sprawia, że telefon sam dzwoni do ostatnio wybieranego numeru – kompletnie niczym tego nie sygnalizując i nie daje czasu na reakcję. Jakby nie patrzeć bardzo nie fajna funkcja (zwłaszcza, że w jakiś sposób powiązana ze ściszaniem/pogłaśnianiem). Konstrukcja nie jest też broń boże wodoodporna, w dodatku ma kilka otworów – przez co naprawdę obawiałem się jakiegoś porażenia i wybuchu. Nic takiego nie miało miejsca (jeszcze) i mam nadzieję, że nigdy mieć nie będzie. Natomiast przyznam szczerze, że po dokładnym zapoznaniu się z omawianym sprzętem czuję jakiś niepokój przy używaniu go nawet w lekkim deszczu.

Czas działania to faktycznie ok. 2,5h (z obiecanych 5!) – w dodatku mam wrażenie, że odrobinę różny dla każdej ze słuchawek. Co do ich ładowania to jest kiepsko, albo po prostu nie umiem tego zrobić. Generalnie maksymalnym stopniem baterii jest u mnie zawsze 90%, nie widziałem jeszcze, aby doładowały się jakkolwiek do 100%. Zadając sobie pytanie „a może to taka lipna wersja te I8X” zacząłem dokładniej przeszukiwać portal aukcyjny. Okazuje się, że treść oferty jest zwykle przeklejana z jednej aukcji do drugiej i na dobrą sprawę porównanie wersji czy producentów i świadomy zakup jest niemożliwy. Oczywiście wydawać by się mogło, że im większy numerek tym lepiej, ale różnice typu „11h działania”, „6h działania” czy „maksymalnie 2h działania” skutecznie mieszają w głowie, w dodatku wszystko wygląda tak samo. Jestem więc pewny, że same oznaczenia nic nie wnoszą i zwykle kupimy to samo, aczkolwiek w inaczej opisanym pudełku.

Czy warto kupić chińskie tanie słuchawki jeśli chcemy rozpocząć swoją przygodę ze sprzętem Bluetooth? Na pewno nie, bo tylko zrażą nas do tej wspaniałej technologii. Czy widzę jakikolwiek powód, aby w ogóle posiadać podrobione chińskie pchełki? Właściwie tak, powodem jest (co prawda dziwne działający) powerbank. Nie raz nie dwa normalne słuchawki wyczerpały mi się w drodze do domu, albo podczas jazdy rowerem. Jeśli nie możemy żyć bez muzyki to warto mieć je w zapasie „na ostateczny wszelki wypadek”, jeśli cenimy jakąkolwiek wygodę, bezpieczeństwo, możliwości konfiguracji, albo mamy odrobinę poczucia wstydu – to na Boga nie!

Ocena 1/10 – plusy: działają! minusy: wszystko!

Cena 20-50zł w zależności od teoretycznej wersji „sprzętu”

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: